Kategorie wpisów
Najnowsze wpisy
Domyślna treść arty
Czy macie czasem zaszyć się w domu i nigdzie nie wychodzić? Powodów mamy mnóstwo… A życie toczy się dalej, tyle tylko, że jakby obok nas. Powoli wkrada się jesienna melancholia, która wcale nie nastraja do pozytywnych myśli. Gdy jednak zdamy sobie sprawę z tego faktu i przyjmiemy zaproszenie od życia, wnet pokolorujemy swoją codzienność. Maria napisała w swoim felietonie, że proste rzeczy mogą nas całkiem mile zaskoczyć. Na kubek gevalii jeszcze znajdziesz czas, więc czyje zaproszenie przyjmiesz już dziś?
A może by tak?
- No, to co robimy w tym roku? – zagadnęła synowa sadowiąc się naprzeciwko z kubeczkiem gevalii.
- Nie wiem, może bawialnia? – odparłam niepewnie.
Była połowa września. Czwarte urodziny Jasia zbliżały się szybko i należało coś postanowić. Jubilat zdecydował, że zaprosi nie tylko zaprzyjaźnione dzieci ze swojej grupy przedszkolnej. Drugie tyle miało przybyć z pięciolatków, grupy jego starszej siostry.
- Odpada – odrzekła zdecydowanie Anetka. – Te bawialnie to wylęgarnie infekcji.
- To może folwark ze zwierzętami. Albo stadnina koni? – proponowałam.
- Za drogo. Na tyle dzieci? – trudno było nie przyznać synowej racji.
- Cóż, zostaje piknik – oznajmiła Anetka, a ja słuchałam tego bez zbytniego entuzjazmu. Pogoda niepewna, co i rusz leje, poza tym co można o tej porze roku robić na pikniku z wielką gromadą dzieci? I czym zająć ich rodziców? Ale klamka zapadła, moje obawy (tym razem) postanowiłam zachować dla siebie.
…
Przedostatnia niedziela września była chłodna, ale słoneczna. Na miejsce pikniku rodzice Jasia wybrali rodzinny park rozrywki. Taką szumną nazwę nosi rozległy teren z placem zabaw i miejscami do biesiadowania. Kiedy w południe pojawiłam się na placu, syn układał drewno w przeznaczonym na ognisko miejscu i przygotowywał kijki by było na co nadziać kiełbaski i pianki. Anetka krzątała się wokół wielkiego stołu. Miska smalcu ze skwarkami i dwa bochenki domowego chleba zostały przyjęte wdzięcznym sercem. Na stole stały już napoje, jednorazowe nakrycia, talerze z muffinkami i rabarbarowym ciastem. A nieopodal leżał stos obręczy do hula-hop, pojemnik z kolorową kredą, pudło z kasztanami, szczudła i skakanki. Jeszcze nie wierzyłam, że może wykluć się z tego udana impreza. Przynajmniej nie padało…
Wkrótce poczęli zjawiać się goście z rodzicami i zrobił się prawidłowy, urodzinowy harmider. Jedne dzieci ponaglane przez rodziców składały życzenia, inne (z jubilatem na czele) usiłowały zaglądać do kolorowych toreb. Chaos wyciszył się nieco po gromadnym „Sto lat” i uroczystym podrzuceniu Jasia (cztery razy! wszyscy głośno liczą!) do góry. Potem jeszcze jubilat zdmuchnął świeczki i już można było zaatakować stół. Chleb ze smalcem cieszył się nie mniejszym powodzeniem niż udatnie udające tort ciasto z nutelli wymieszanej z suszoną, zmieloną bułką i zalanej galaretką.
…
A potem była najprzyjemniejsza część imprezy. Najpierw konkurs, w którym nie było przegranych. Anetka przygotowała mnóstwo „losów”, na których wypisała pytania i polecenia (jaki odgłos wydaje kaczka? podskocz trzy razy na prawej nodze, ile lat skończył Jaś?). Dzieci ciągnęły je kolejno, wykonywały zadania i zbierały oklaski. Nagrody także. Opodal stało spore pudło z żelkami…No, cóż, raz w roku można poszaleć…
Potem zaczęły się konkursy zręcznościowe. Z rozrzewnieniem popatrywałam na dzieciaki biegające wokół ułożonych na ziemi kół do hula hop. Za każdym okrążeniem ubywało jednego koła i jedno z dzieci odchodziło na ubocze. Przypomniały mi się wiejskie wesela i zabawa z krążeniem wokół krzesełek. Na weselach było więcej przepychanek…
Dzieci chodziły na szczudłach, usiłowały trafić kasztanem do wiaderka, czołgały się pod skakankami i w tunelu uczynionym z kółek przez mamy. Tak, tak, przez mamy. Na początku bowiem produkowała się jedynie synowa. Potem jedna z mam zaproponowała inną zabawę z kółkami, druga podpowiedziała jak jeszcze można wykorzystać skakanki. Po jakimś czasie większość hasała razem z dziećmi. Tatusiowie bili brawo, pstrykali zdjęcia i pilnowali właściwej temperatury żaru w ognisku.
Patrzyłam na rozbrykane, wyhasane maluchy, na uśmiechniętych, wyluzowanych rodziców.
Może i dobrze się stało – pojawiła się myśl – że swoje wątpliwości utopiłam w kubeczku aromatycznej gevalii?
Maria Trojanowicz- Kasprzak
Polonistka, pedagog, autorka książek i globalnym czytaniu
https://czytanieglobalne.edu.pl
https://www.facebook.com/czytanieglobalne
kułu
Sklep
Utworzono z pomocą Loobinoo
Matura czeka
Słonik - gabinet terapeutyczny
© Aneta Niewęgłowska