Umów się na wizytę

Kategorie wpisów

Najnowsze wpisy

Zadania terapeutyczne

16 października 2023

A może by tak

Domyślna treść arty

Czy macie czasem zaszyć się w domu i nigdzie nie wychodzić? Powodów mamy mnóstwo… A życie toczy się dalej, tyle tylko, że jakby obok nas. Powoli wkrada się jesienna melancholia, która wcale nie nastraja do pozytywnych myśli. Gdy jednak zdamy sobie sprawę z tego faktu i przyjmiemy zaproszenie od życia, wnet pokolorujemy swoją codzienność. Maria napisała w swoim felietonie, że proste rzeczy mogą nas całkiem mile zaskoczyć. Na kubek gevalii jeszcze znajdziesz czas, więc czyje zaproszenie przyjmiesz już dziś?

A może by tak?

- No, to co robimy w tym roku? – zagadnęła synowa sadowiąc się naprzeciwko z kubeczkiem gevalii.

- Nie wiem, może bawialnia? – odparłam niepewnie.

Była połowa września. Czwarte urodziny Jasia zbliżały się szybko i należało coś postanowić. Jubilat zdecydował, że zaprosi nie tylko zaprzyjaźnione dzieci ze swojej grupy przedszkolnej. Drugie tyle miało przybyć z pięciolatków, grupy jego starszej siostry.

- Odpada – odrzekła zdecydowanie Anetka. – Te bawialnie to wylęgarnie infekcji.

- To może folwark ze zwierzętami. Albo stadnina koni? – proponowałam.

- Za drogo. Na tyle dzieci? – trudno było nie przyznać synowej racji.

- Cóż, zostaje piknik – oznajmiła Anetka, a ja słuchałam tego bez zbytniego entuzjazmu. Pogoda niepewna, co i rusz leje, poza tym co można o tej porze roku robić na pikniku z wielką gromadą dzieci? I czym zająć ich rodziców? Ale klamka zapadła, moje obawy (tym razem) postanowiłam zachować dla siebie.

Przedostatnia niedziela września była chłodna, ale słoneczna. Na miejsce pikniku rodzice Jasia wybrali rodzinny park rozrywki. Taką szumną nazwę nosi rozległy teren z placem zabaw i miejscami do biesiadowania. Kiedy w południe pojawiłam się na placu, syn układał drewno w przeznaczonym na ognisko miejscu i przygotowywał kijki by było na co nadziać kiełbaski i pianki. Anetka krzątała się wokół wielkiego stołu. Miska smalcu ze skwarkami i dwa bochenki domowego chleba zostały przyjęte wdzięcznym sercem. Na stole stały już napoje, jednorazowe nakrycia, talerze z muffinkami i rabarbarowym ciastem. A nieopodal leżał stos obręczy do hula-hop, pojemnik z kolorową kredą, pudło z kasztanami, szczudła i skakanki. Jeszcze nie wierzyłam, że może wykluć się z tego udana impreza. Przynajmniej nie padało…

Wkrótce poczęli zjawiać się goście z rodzicami i zrobił się prawidłowy, urodzinowy harmider. Jedne dzieci ponaglane przez rodziców składały życzenia, inne (z jubilatem na czele) usiłowały zaglądać do kolorowych toreb. Chaos wyciszył się nieco po gromadnym „Sto lat” i uroczystym podrzuceniu Jasia (cztery razy! wszyscy głośno liczą!) do góry. Potem jeszcze jubilat zdmuchnął świeczki i już można było zaatakować stół. Chleb ze smalcem cieszył się nie mniejszym powodzeniem niż udatnie udające tort ciasto z nutelli wymieszanej z suszoną, zmieloną bułką i zalanej galaretką.

A potem była najprzyjemniejsza część imprezy. Najpierw konkurs, w którym nie było przegranych. Anetka przygotowała mnóstwo „losów”, na których wypisała pytania i polecenia (jaki odgłos wydaje kaczka? podskocz trzy razy na prawej nodze, ile lat skończył Jaś?). Dzieci ciągnęły je kolejno, wykonywały zadania i zbierały oklaski. Nagrody także. Opodal stało spore pudło z żelkami…No, cóż, raz w roku można poszaleć…

Potem zaczęły się konkursy zręcznościowe. Z rozrzewnieniem popatrywałam na dzieciaki biegające wokół ułożonych na ziemi kół do hula hop. Za każdym okrążeniem ubywało jednego koła i jedno z dzieci odchodziło na ubocze. Przypomniały mi się wiejskie wesela i zabawa z krążeniem wokół krzesełek. Na weselach było więcej przepychanek…

Dzieci chodziły na szczudłach, usiłowały trafić kasztanem do wiaderka, czołgały się pod skakankami i w tunelu uczynionym z kółek przez mamy. Tak, tak, przez mamy. Na początku bowiem produkowała się jedynie synowa. Potem jedna z mam zaproponowała inną zabawę z kółkami, druga podpowiedziała jak jeszcze można wykorzystać skakanki. Po jakimś czasie większość hasała razem z dziećmi. Tatusiowie bili brawo, pstrykali zdjęcia i pilnowali właściwej temperatury żaru w ognisku.

Patrzyłam na rozbrykane, wyhasane maluchy, na uśmiechniętych, wyluzowanych rodziców.

Może i dobrze się stało – pojawiła się myśl – że swoje wątpliwości utopiłam w kubeczku aromatycznej gevalii?

Maria Trojanowicz- Kasprzak

Polonistka, pedagog, autorka książek i globalnym czytaniu

https://czytanieglobalne.edu.pl

https://www.facebook.com/czytanieglobalne


 

kułu

 

Sklep

Utworzono z pomocą  Loobinoo

Nasze marki

Słonik - gabinet terapii dysleksji

Matura czeka

Słonik -  gabinet terapeutyczny

© Aneta Niewęgłowska